Po co dzieci? Jakie jest moje zadanie?

 

 
Chciałbym w tym wpisie zarysować kilka kluczowych kwestii, które postaram się pogłębić w kolejnych notkach, jednak bez odpowiedzi na fundamentalne pytania trudno będzie dobierać i oceniać narzędzia dążenia do celu. A ten fundament to dla mnie odpowiedź na dwa pytania: po co decydujemy się na dzieci i jakie jest nasze zadanie, cel wychowania.
Na pierwszą kwestię można odpowiedzieć oczywiście zgodnie z prawami biologii, że posiadanie potomstwa jest kluczową z punktu widzenia przetrwania gatunku kwestią, oczywistością jak oddychanie czy odżywianie. I będzie to prawda. Tyle, że jako istoty myślące wciąż będziemy poszukiwać głębszego sensu w naszym powołaniu do bycia rodzicami. I tu zaczynają pojawiać się różne motywacje, wszystkie - w mojej opinii - w konsekwencji straszne, poza tą, że dziecko jest oczekiwanym i pożądanym owocem związku kobiety i mężczyzny. Inne, najczęstsze motywacje to: wizerunek (jest dobrze widziane na niektórych stanowiskach politycznych czy korporacyjnych by posiadać rodzinę z dzieckiem lub dwójką), presja rodziny, lęk przed samotnością (popularne hasło o podaniu szklanki na starość) czy w końcu scalanie związku. Wszystkie te motywacje są w moim przekonaniu pierwotną przyczyną (co nie oznacza, że jedyną) późniejszych problemów wychowawczych, gdyż zakładają niewłaściwe otoczenie emocjonalne do prawidłowego wzrostu naszego potomstwa. Dla przykładu zastanówmy się nad (dość popularnym przekonaniem) scalenia związku poprzez dzieci. Serio? Potraktowanie własnego dziecka jako kleju czy zaprawy murarskiej jest czymś właściwym? Pomijam już zupełnie fakt, że taki zabieg jest z góry skazany na niepowodzenie w osiągnięciu zakładanego celu. Dziecko oczywiście nie sklei niezdrowego związku, a szansa na jego skrzywdzenie w procesie wychowania jest bliska pewności.
Dlatego uważam, że sytuacją idealną dla prawidłowego wzrostu dziecka jest zdrowa emocjonalnie rodzina rozumiana jako związek kobiety i mężczyzny, jako katolik dodam: świadomie dążących do pełnej komunii zgodnie ze zobowiązaniem przyjętym w sakramencie małżeństwa. Nie oznacza to oczywiście, że nie mam szacunku dla samotnych rodziców, wręcz przeciwnie - chylę przed nimi czoła. Mam jednak świadomość, że ich zadanie z tego punktu widzenia jest dużo trudniejsze. Obiektywnie tak po prostu jest.
O kryzysie małżeństwa można by się długo rozpisywać, lecz nie będę tego tutaj robił. Po pierwsze dlatego, że nie o tym jest ten blog, po drugie świetnie i w sposób skondensowany zrobił to C.S. Lewis w "Listach starego diabła do młodego", a z mistrzem nie byłbym w stanie w żaden sposób konkurować i byłoby to wtórne. Otóż w tym dziele w liście osiemnastym Screwtape - stary diabeł - świetnie opisuje przyczyny kryzysu instytucji małżeństwa. A zaznaczam, że książka napisana została w roku 1941, do naszych czasów procesy te jedynie się pogłębiły. 
Dlaczego to wszystko jest tak istotne? Dlaczego tyle miejsca poświęcam sytuacji, w której jeszcze dziecka nie ma? Dlatego, że uważam, że dzieci przez bardzo długi czas kształtują się bardziej w sferze emocji niż faktów, wykładów czy logiki. Dziecko ma mieć poczucie bezpieczeństwa, a jego realne, obiektywne i logiczne przesłanki, takie jak oceniają to ludzie dorośli, są zupełnie bez znaczenia z tego punktu widzenia. Chodzi mi o to, że dziecko może czuć się bezpiecznie w rodzinie mimo, że na zewnątrz może szaleć wojna, sytuacja ekonomiczna może być dramatyczna, a ojciec bardziej jest grzecznym księgowym niż walecznym herosem. I odwrotnie: obiektywna sytuacja rodziny może być z punktu widzenia obserwatora idealna a dziecko może nie mieć poczucia bezpieczeństwa. Z punktu widzenia rozwoju dziecka logiczne przesłanki poczucia bezpieczeństwa, miłości, akceptacji są kompletnie bez znaczenia. Liczy się jedynie emocjonalny stan dziecka.
Teraz kwestia celu, mojego zadania w procesie wychowawczym. I tutaj właśnie zauważam zupełnie specjalną rolę ojca, taką dalekosiężną, zupełnie odmienną, a momentami wręcz sprzeczną z zadaniem matki. Otóż uważam, że celem ojca jest wyposażenie dziecka w narzędzia (techniczne umiejętności, emocje, wartości) do samodzielnego pójścia w świat, odpłynięcia z portu "dom rodziców". To ojciec jest pierwszą "obcą" osobą, którą spotyka dziecko na tym świecie (więź z matką jest zupełnie inna, wynika z oczywistych przyczyn biologicznych). Ojciec staje się pierwszym, niekwestionowanym autorytetem, który powinien stale budować i podtrzymywać, ale też (uwaga!) być gotowym do jego zakwestionowania przez swoje dorastające dziecko. To będzie oznaczać, że proces wychowawczy przebiegł prawidłowo i nasze dziecko z relacji "mistrz - uczeń" przechodzi w relację "partner". To ojciec powinien ułatwić matce - a niemal zawsze jest to dla niej trudniejsze - przejście przez sytuację wyjścia (ale takiego pełnego) dorosłego dziecka z domu.
Tak kształtują się w moim mniemaniu fundamenty tego co nazywam ojcostwem. Oczywiście w kolejnych wpisach będę pogłębiał poszczególne elementy i starał się szerzej przedstawić zarysowane tu jedynie problemy. Jednak będę bardzo wdzięczny za dyskusję już na tym etapie, czy - drogi czytelniku - kwestie takiego spojrzenia są Ci bliskie, czy wręcz Cię oburzają? Porozmawiajmy - dla dobra naszych dzieci.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Halloween? Nie,dziękuję

Słów parę o potrzebie budowania zdrowego poczucia wstydu

Wybór dziecka