Przekazywanie wiary dziecku



"Prosząc o chrzest dla waszego dziecka, przyjmujecie na siebie obowiązek wychowania go w wierze, aby zachowując Boże przykazania, miłowało Boga i bliźniego, jak nas nauczył Jezus Chrystus. Czy jesteście świadomi tego obowiązku?" - takie pytanie stawia rodzicom celebrans podczas udzielania sakramentu chrztu potomstwu. Wynika z tego jasno, że przekazanie wiary jest nie tylko naszą możliwością, ale obowiązkiem - jeśli traktujemy własne zobowiązania poważnie. To co napiszę poniżej znajdzie zastosowanie do przekazywania wszelkich wartości, jednak - jak lojalnie uprzedzałem w pierwszym wpisie, ja skupię się na przekazywaniu dzieciom świętej wiary katolickiej.
Poruszany problem to jedno z najtrudniejszych, a zarazem najważniejszych obowiązków rodziców wobec własnych dzieci. Nie mam monopolu na metodę, moja najstarsza córka ma 15 lat, więc o efektach tego jak wykonaliśmy tę misję z moją żoną dopiero się przekonamy, ale chciałbym podzielić się z Tobą - drogi czytelniku - moimi spostrzeżeniami w tej materii, zachęcić do dyskusji, poszukać najlepszych rozwiązań.
Misję tą dzielę na dwa fundamentalne etapy: przekazywanie wiary małym dzieciom i drugi (chyba trudniejszy) - pozwolenie dorastającemu dziecku na świadome, wolne, własne przyjęcie wartości jako swoich, nie rodzinnych, niejako narzuconych. Oba etapy wymagają zupełnie innego podejścia rodziców, oba opierają się na zupełnie różnych przesłankach, a jednak oba są ściśle ze sobą powiązane, są swoją konsekwencją i końcowy efekt zależy w równej mierze od jakości naszego postępowania w każdym z nich.
Temat jest bardzo obszerny i niezmiernie ważny, więc zajmie niewątpliwie więcej miejsca niż jeden wpis. Dziś chciałbym pokazać jak widzę opisane powyżej etapy w ujęciu ogólnym. Bardzo zachęcam do dyskusji, krytyki, kłótni - nasze dzieci i ich przyszłość w najważniejszym aspekcie jest tego warta.
Etap pierwszy. Małe dzieci, jak wspominałem we wcześniejszym wpisie postrzegają otaczający je świat bardziej w sferze emocji niż logiki. Prawidłowość ta odnosi się także do kwestii przekazywania wartości. Warunek pierwszy i bezwzględny: nie przekażesz dziecku wartości, którymi nie żyjesz. Nie ma takiej możliwości. Dziecko obserwuje i odczuwa w dużo większym stopniu niż przyjmuje "wykłady" rodziców. Jeżeli w naszym życiu nie ma spójności między głoszonymi wartościami a naszym zachowaniem - daremny jest nasz trud. Zwycięży przekaz pozawerbalny, to dawno udowodnione i oczywiste. Więc jeżeli jesteś letnim katolikiem, luźno traktujesz Boże Przykazania, Twój stosunek do drugiego człowieka, w tym głównie do żony/męża nie jest oparty na miłości - już przegrałeś tę walkę. Nie ma możliwości, by z Twojego domu, z Twojej zasługi wyszedł świadomy, szczery katolik. Istotne więc jest zarówno zachowanie i uczestniczenie z dziećmi w rytualnych świadectwach wiary (Msza Święta, modlitwa) jak i codzienny stosunek do ludzi, problemów, własnych upadków, język jakiego używasz. Istotne jest czy dziecko CZUJE poprzez zachowanie rodziców, że oni obcują z Żywym Bogiem, że jest On najważniejszą OSOBĄ w ich życiu. Jak wspominałem wcześniej ojciec dla małego dziecka jest supermanem, niezniszczalnym, wszechmocnym, wszystko wiedzącym, Więc pomyśl jaki autorytet Boga wpiszesz w świadomość swojego dziecka, gdy widzi ono, że ten superbohater  pada przed kimś jeszcze mocniejszym na kolana. To emocjonalnie jest nie do zastąpienia nawet lekturą wszystkich dzieł św. Tomasza z Akwinu i Encyklik papieskich. Twoje dziecko doskonale widzi czy padasz na kolana przed Bogiem czy przed pieniądzem, karierą czy może nawet telewizorem. I chłonie - jak gąbka.
Etap drugi. Jak wspominałem dużo emocjonalnie trudniejszy dla rodzica, bo wymaga poszerzenia pola wolności i samostanowienia własnego dziecka, za które przecież tyle lat czuliśmy się odpowiedzialni, które przyjmowało nasze zasady, nasze reguły. Ale nie ma innej metody, przecież tak naprawdę chcemy, by nasze dziecko spotkało Boga, nawiązało swoją - nie naszą relację z Chrystusem. Jeżeli pierwszy etap poszedł dobrze, jest małe ryzyko, że Twoje dziecko wybierze ostatecznie drogę przeciwną. Ale danie tej wolności jest bezwzględnie konieczne, Bóg wolną wolę człowieka postawił ponad wszystko, On nie chce niewolników - On chce przyjaciół. Nie dokonasz tego wyboru za swoje dziecko, masz w tym momencie jedyną, acz potężną broń - modlitwę. Proces wychowawczy przekształca się z relacji uczeń - mistrz i wchodzi w etap partnerski. Od tej chwili możesz jedynie mądrze towarzyszyć swojemu dziecku. Wszelki opór przed tą nieuchronną okolicznością może tylko pogorszyć sytuację i zrodzić mocny, irracjonalny, ale głęboki bunt w Twoim dziecku. Pamiętajmy - wolność jest dobra, to Bóg nam ją dał. A prawdziwa relacja z Chrystusem może być oparta tylko na wolnym, świadomym wyborze. Pierwsze pozorne wybory Twojego dziecka mogą Cię zaniepokoić (zakwestionowanie autorytetu rodziców, zwłaszcza ojca jest naturalne i zdrowe na tym etapie rozwoju), ale jeśli dobrze wykonaliśmy naszą wychowawczą pracę, jeśli daliśmy prawdziwe świadectwo, wszystko skończy się dobrze. A etap tego buntu (często będący jedynie krzykiem o wolność) może być bardzo krótki i płytki.

W kolejnych wpisach postaram się pogłębić tematy tutaj jedynie zasygnalizowane. Ale proszę - drogi czytelniku - powiedz co o tym wszystkim sądzisz.

Komentarze

  1. Co sądzę?

    Może tak - zazdroszczę Panu. Zazdroszczę Pańskim dzieciom.

    Ja mam inne doświadczenie. Wróciłem do Kościoła po długiej wędrówce. Dzięki mojej Żonie. A potem spotkała nas tragedia. Nie będę o niej pisał, bo to bez znaczenia. Od wtedy Bóg przestał być dla mnie Ojcem. A stał się Złośliwym Staruszkiem Dotkniętym Demencją. I nie potrafię mojemu Synowi przekazać tych wartości ... bo nie potrafię być nieszczery.

    OdpowiedzUsuń
  2. "A prawdziwa relacja z Chrystusem może być oparta tylko na wolnym, świadomym wyborze." Problem w tym, że bardzo rzadko są spełnione oba te warunki. Weźmy prosty przykład: czternastoletnie dziecko zapowiada, że chce się wyprowadzić z domu i twierdzi, że będzie w stanie się utrzymać bez pomocy rodziców. Czy jest to wolny wybór? Jak najbardziej. Ale czy jest świadomy? Niestety nie. Podobnie jest z wiarą. Dziecko (pod tym terminem rozumiem osobę, która nie jest jeszcze dojrzałym człowiekiem) nie jest w stanie podejmować świadomych decyzji. Nie wie czy decyzja o ograniczeniu wiary lub całkowitym odejściu jest słuszna czy nie. Dziecko nie ma doświadczenia. Dlatego rodzic musi pilnować, by dziecko całkowicie nie zatraciło systemu wartości wpajanego od najmłodszych lat. A co z wolnością? Nic. Mam wrażenie, że przez obecny kształt świata ludzie w każdym aspekcie chcą być wolni, a tak się niestety nie da...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za ten komentarz. Po pierwsze szersza odpowiedź znajdzie się niewątpliwie w kolejnych wpisach poszerzających to co tutaj jedynie sygnalizuję. Ale już teraz: oczywiście, że granica wolności jest przesuwana. Inna dla trzylatka (w zasadzie minimalna), inna dla piętnastolatka i jeszcze inna dla dwidziestolatka. To oczywiste. Nie ma też stałej granicy wiekowej - to kwestia indywidualna. I zawsze ogranicza nas czynnik bezpieczeństwa naszego dziecka. Natomiast ostatecznie Twoje dziecko musi wyjść z domu. I nie będzie żyło Twoimi wartościami tylko swoimi (mogą i świetnie jeśli będą one zbieżne). Natomiast brak przesuwania tej granicy wolności może zrodzić bunt i odrzucenie. Nie warto przegapić momentu pozwalania dziecku na świadome decyzje. Bo skutek może (i najczęściej jest przeciwny od zamierzonego). Będę o tym szerzej pisał.
      Pozdrawiam

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Halloween? Nie,dziękuję

Słów parę o potrzebie budowania zdrowego poczucia wstydu

Wybór dziecka